Promienie czerwcowego słońca
wpadały raz po raz do studyjnego saloniku przez kotary ciężkich zasłon.
Oświetlały stojącą naprzeciw okna kanapę i leżącego na niej nagiego chłopaka,
który mówił coś przez sen, będąc na pograniczu snu i pobudki. Po nagłym przebudzeniu
skopał resztę kołdry z jego boku, by podnieść się do pozycji półsiedzącej.
Każdy włos jego blond czupryny odstawał w innym kierunku, a on nagle
przypomniał sobie, dlaczego właściwie znajduje się w studio zamiast w sypialni
ich mieszkania - w dodatku nagi. Rozejrzał się po pomieszczeniu, gdzie po
podłodze walały się jego własne ubrania. Pochwycił bieliznę i dżinsy, by nie
wystraszyć i speszyć dziewczyny, którą dostrzegł kątem oka w małej,
prowizorycznej kuchni. Przesuwał bosymi stopami po miękkiej wykładzinie z
leniwym uśmiechem na ustach.
- Dzień dobry,
Promyczku. – Mruknął wprost do jej ust, odbierając tym samym oddech i zdolność
racjonalnego myślenia. – Co tak pachnie? – Odsunął się po chwili na bezpieczną
odległość, a Mari zmierzyła go wzrokiem. Musiała przyznać, że nawet po długiej
i namiętnej nocy wyglądał porażająco.
- Zapiekanka
warzywna. – Uśmiechnęła się, kiedy Bill ciekawsko zajrzał do ledwo dychającego
piekarnika. Żar buchnął w jego półnagie ciało, a temperatura w kuchni wzrosła o
kilka stopni.
- Zapiekanka
warzywna. – Powtórzył, siadając przy niewielkim stoliku, na którym stały kubki
po wczorajszej kawie. – Tom już wstał? – Chłopak chwycił w dłonie podpisany
jego imieniem kubek, z którego dopił resztkę brunatnej cieczy.
- Bill!
Zrobiłam ci świeżą kawę, nie zauważyłeś? – Postawiła mu przed nosem parującą
ciecz, a Wokalista uśmiechnął się pod nosem. – Pojechał rano do domu. –
Odpowiedziała na jego pytanie, wyciągając z piekarnika gotową już zapiekankę.
Z szafki nad zlewem wyjęła dwa
talerze i nałożyła na nie apetycznie wyglądające warzywa. Polała je białym -
jak się okazało - czosnkowym sosem i życząc Billowi smacznego, usiadła
naprzeciwko niego.
- Słyszałem, że
w nocy z kimś rozmawiał… Pewnie z Rią. – Mruknął, zatapiając spojrzenie w stercie
naczyń, które powinien był wczoraj umyć, ale pewna, żądna jego uwagi blondynka
skutecznie uniemożliwiła mu wykonanie tej czynności.
- Pewnie tak. –
Dziewczyna upiła łyk malinowej herbaty, nabijając na widelec kawałek marchewki,
którą włożyła do ust w taki sposób, aż zabrakło mu słów.
Obserwował ją bacznie, bo w
porannym świetle wyglądała jeszcze piękniej. Kosmyki jej blond włosów opadały
zgrabnie na odsłonięte ramiona, a on dopiero wtedy zauważył, że miała na sobie tylko jego koszulę. Zwilżył spierzchnięte
wargi, czując przyjemne mrowienie w okolicach podbrzusza.
- O czym tak
myślisz? – Stanął tuż za nią, by musnąć przelotnie miękką skórę karku
dziewczyny, co utwierdziło go w przekonaniu,
że uwielbiała ten typ pieszczot, bo mruknęła cichutko, wplątując swoją
dłoń w jego.
- Myślę jak
przeżyć dzień spędzony z moją matką. – Spojrzał w jej oczy spod wysoko
uniesionych brwi. – Przyjedzie w odwiedziny, a raczej w kontrolę już jutro. –
Dodała spokojnie, choć w głębi duszy denerwowała się okropnie. Odkąd na świat
przyszła jej młodsza siostra z drugiego małżeństwa matki, Elena Schulz nie
poświęcała Marii tyle czasu, ile oczekiwała od niej starsza córka.
- Nie będzie aż
tak źle. – Ucałował płatek jej ucha i pieszczotę przeniósł na linię żuchwy.
Maria odstawiła różowy kubek na bezpieczną odległość, opierając ciężar swojego
ciała na stole.
Pieszczoty chłopaka stały się
coraz namiętniejsze i rozgrzewały ją do czerwoności, kiedy nagle zerwała się z
miejsca i pędem ruszyła w kierunku łazienki. Bill zdziwiony podrapał się po
brodzie, a dochodzące do niego, jednoznaczne dźwięki z łazienki kompletnie
zbiły go z pantałyku. Wszedł do ubikacji, dostrzegając skuloną dziewczynę
leżącą na zimnych kafelkach. Delikatnie podniósł ją i posadził w bezpiecznej
pozycji, odgarniając włosy z jej czoła. Wrócił do kuchni, by przynieść Marii
szklankę wody. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego lekko, a po chwili wstała, pomagając
sobie niewielką szafką jako podporą przed upadkiem.
- Musiałam
dodać coś nieświeżego do tej zapiekanki. – Maria wzruszyła ramionami i po
powrocie do kuchni, jednym ruchem wyrzuciła całą zawartość żaroodpornego
naczynia. – Następnym razem, zanim coś ugotuję, sama zrobię zakupy, bo Bóg wie,
ile te warzywa tutaj stały.
- Następnym
razem to nie wypuszczę cię z łóżka. – Bill podszedł do niej swoim dziarskim
krokiem i oparł się o szafkę, tym samym zmniejszając odległość między ich
ciałami do minimum. – Ani na śniadanie… Ani na obiad… – Jego niski głos
doprowadzał ją na skraj zdrowych zmysłów. Niczym zahipnotyzowana wpatrywała się
w ukochane, ciemne oczy, w myślach błagając, by mówił do niej więcej.
- I co będziesz
ze mną robił? – Głos jej drżał od nadmiaru podniecenia, a zapach jego ciała
mącił w głowie. – Mów do mnie. – Mruknęła
rozochocona, ocierając się udem o krocze chłopaka. Zastygł w bezruchu i jak
wcześniej jego oczy przypominały w kolorze mleczną czekoladę, tak teraz były
czarne, niczym węgiel.
Prowokowała go, a on bezbronnie
poddawał się tym prowokacjom, by w najmniej oczekiwanym momencie wsunąć długie
palce pod materiał kraciastej koszuli. Maria jęknęła głucho, cały czas patrząc
w jego roziskrzone oczy. Delikatnie przygryzła wargę, kiedy dotyk jego dłoni
nasilił się i rozsunęła uda, dając mu znak, że jest gotowa. Na reakcję nie
musiała długo czekać. Bill jednym ruchem zsunął z niej koszulę, odrzucając ją
niedbale za siebie i usadowił ją na kuchennej szafce, wpijając się w jej gorące
usta. Z każdym kolejnym pocałunkiem miażdżył je z namiętnością i błądził dłońmi
po jej rozgrzanym ciele – od szyi, przez ramiona, piersi i brzuch, kończąc na
wewnętrznej stronie ud. W tym samym czasie jej drobne dłonie przesuwały
rytmicznie w górę i w dół, wzdłuż jego bioder, by finalnie zsunąć z nich
bokserki. Wbiła paznokcie w jego pośladki, zmuszając go tym samym, by przerwał
pocałunek i spojrzał w jej oczy.
- Nie wytrzymam
dłużej... – Szepnęła i oplotła jego biodra swoimi nogami, a Bill – nie
przestając tonąć w jej mglistym spojrzeniu – złączył ich ciała, nadając im
wyjątkowy i niepowtarzalny rytm, w którym biły ichnie serca, a dźwięki ich
fizycznej miłości się echem pomieszczenie po pomieszczeniu.
*
Denerwowała się, z minuty na
minutę coraz bardziej, a apogeum swoich nerwów osiągnęła tuż przed trzynastą.
Zerwała się z kanapy, by ostatni raz przed wizytą matki wytrzeć kurze, chociaż
odkąd zaczęła sprzątać, zrobiła to już z pięć razy. Poprawiła koc i poduszki na
kanapie, wiklinowe podkładki pod jedzenie na kuchennym stole i odsunęła firany
tak, by wpuścić do salonu więcej światła, jakby to miało dodać jej więcej
odwagi. Poprawiła nawet legowiska Pumby i Milo, których Bill zabrał ze sobą do
studia. Po doglądnięciu wszystkiego opadła na kanapę, zerkając na ozdobny
zegar, którego wskazówki ułożyły się na godzinie
zero.
Dziesięć minut później rozległ
się dzwonek, poprzedzony cichym pukaniem. Zamarła, wstrzymując oddech i
pomyślała nawet, by udawać, że jej nie ma, ale jak szybko ta głupia myśl
zrodziła się w jej głowie, tak szybko ją odgoniła i otworzyła drzwi,
wpuszczając matkę do środka.
- Napijesz się
czegoś? – Po kilku minutach krępującej ciszy w końcu zdecydowała się odezwać, a
świdrujący wzrok matki wcale jej nie pomagał. Znów czuła się jak pięcioletnia
dziewczynka, która właśnie coś przeskrobała i wcale jej się to nie podobało.
- Herbaty,
jeśli masz zieloną. – Zimny, nieznoszący sprzeciwu głos Eleny za każdym razem
powodował u niej gęsią skórę, nawet teraz, kiedy była już dorosłą kobietą.
Automatycznie sięgnęła do szafki, by wyjąć z niej puszkę z herbatą i wrzuciwszy
po torebce do każdego kubka, zalała je wodą.
- Co tam u
Emmy? – Z wymuszonym wręcz uśmiechem usiadła naprzeciw matki, ustawiając na
stole kubki z parującym napojem. Na siłę próbowała podtrzymać tę – z góry
skazaną na porażkę – rozmowę, która nie prowadziła do niczego dobrego.
- Bardzo
dobrze, ale pewnie cię to nie zdziwiło. Twoja siostra to naprawdę wybitnie
uzdolniona uczennica. Ale nie przyjechałam tutaj, by rozmawiać o Emmie. Powiedz
mi, córciu, co u ciebie? Czyżbyś dostała większe stypendium? – Kobieta upiła
łyk herbaty, rozglądając się po mieszkaniu. – Ładnie tu u ciebie.
Maria nerwowo przygryzła wargę i
wzięła głęboki oddech, by nieco uspokoić skołatane myśli. Posłała
zniecierpliwionej matce grymas, który miał udawać uśmiech i zaczęła opowiadać,
co u niej słychać. Opowiedziała o kolejnym roku studiów, który prawie
ukończyła; o adopcji Milo, który smacznie spał w swoim posłaniu, a także o
kłótni z Olivią – oczywiście bez wchodzenia w szczegóły. Najgorsze miało
dopiero nadejść i nadeszło szybciej, niż myślała.
- No dobrze,
dobrze. A teraz powiedz mi, czy masz kogoś. W końcu to już dobry czas na pewną
stabilizację, nie uważasz? – Elena wbiła w nią swoje ciekawskie spojrzenie, a
ona wiedziała, jakiej odpowiedzi oczekuje.
Tak, mamo. Mój wybranek to poukładany prawnik, z własną kancelarią w
centrum Berlina, z domem na obrzeżach i z wielkimi planami, jeśli chodzi o nasz
związek. Nawet już pierścionek kupił!
Ale to było jej życie, a nie
życie Eleny, która o takim kandydacie marzyła – o prawniku właśnie, najlepiej z
dobrej, majętnej rodziny. W jej słowniku nie istniało takie słowo jak ekstrawagancja, a Bill bezapelacyjnie
taki był – ekstrawagancki, oryginalny i dziwny. Nim nie mogłaby się pochwalić
wśród śmietanki snobistycznych koleżanek, bo to wstyd mieć takiego zięcia-dziwaka.
- Tak, jestem
szczęśliwa u boku mężczyzny mojego życia. – Serce Marii biło w nienaturalnie
podwyższonym tempie, a jej żołądek wykonywał właśnie kolejne salto w przód. –
Ale nie jest prawnikiem. Ani lekarzem. – Mruknęła bardziej do siebie, niż do
matki i spuściła wzrok na swoje dłonie, spodziewając się wszystkiego –
rozbitych naczyń, potężnej kłótni, a nawet Trzeciej Wojny Światowej, ale nigdy
nie pomyślałaby, że jej matka zareaguje tak… neutralnie.
- W porządku. –
Na jej twarzy naznaczonej siatką płytkich zmarszczek pojawił się niewymuszony i
co najważniejsze, pozbawiony jakiejkolwiek ironii uśmiech, a Maria odetchnęła z
ulgą. – Chciałabym go poznać. To jego mieszkanie? Czym się, w takim razie,
zajmuje?
- Tak, jego, a
Bill jest muzykiem.
- Muzykiem?
Trzy. Dwa. Jeden.
- Bill Kaulitz.
Mówi ci coś to nazwisko? – Znów poczuła ten specyficzny rodzaj lęku, który
odczuwała tylko w towarzystwie matki. Lęku przed otrąceniem, którego już nie
raz doświadczyła z jej strony. Elena utkwiła w niej swoje przenikające
spojrzenie i po chwili uśmiechnęła się szeroko.
- Masz taką
minę, jakbym miała cię zaraz wydziedziczyć. - Jej głos, wcześniej przesiąknięty
manierą i zimnem, teraz brzmiał tak ciepło i łagodnie, co naprawdę zdziwiło
Marię, bo Elenie – jeszcze nigdy - nie zdarzyło się mówić do niej z taką dozą
matczynego ciepła w głosie. – Oczywiście, że kojarzę to nazwisko. Co prawda,
nie takiego kandydata widziałabym dla ciebie, ale twoje szczęście powinno być
moim szczęściem. Chodź tu do mnie, chcę cię przytulić. – Kobieta wstała od
stołu i rozłożyła ramiona, by po chwili zamknąć w nich poruszoną do granic
możliwości dziewczynę.
Trwały tak w uścisku, który
znaczył dla Marii więcej niż tysiąc słów. Potrzebowała, naprawdę potrzebowała
matczynej bliskości i jeszcze mocniej wtuliła się w rodzicielkę, a kilka łez
szczęścia potoczyło się po jej policzkach, mocząc materiał jasnej bluzki Eleny.
Ta spojrzała na córkę swoimi szaroniebieskimi oczami i ucałowała jej czoło, po
czym szepnęła:
- Przepraszam.
Za wszystko.
(…)
Elena stała oparta o blat
kuchennej szafki i z kubkiem ciepłej herbaty obserwowała swoją córkę krzątającą
się po kuchni tanecznym krokiem. Od paru godzin przypatrywała jej się z
zaciekawieniem, a szczególną uwagę zwróciła na otwarty słoik kiszonych ogórków
i momenty, w których Maria sięgała do niego, by przekąsić ulubione w ostatnim
czasie warzywo, popijając je zbożową kawą. Może i była zbyt podejrzliwa, ale
zbyt dobrze znała tę oryginalną mieszankę, która dwa razy – lepiej niż test
ciążowy – zdradziła jej błogosławiony stan.
To nie mógł być przypadek.
- Nie chcesz mi
czegoś powiedzieć? – Zagadnęła po chwili a Maria wbiła w nią ciekawskie
spojrzenie.
- Czego? –
Uśmiechnęła się lekko, po czym wróciła do krojenia warzyw na sałatkę, którą
miała zamiar podać wieczorem, gdy Bill wróci ze studia.
Policzki Eleny zarumieniły się na
samą myśl o poruszaniu kwestii seksu z dorosłą córką, ale musiała ją o to
zapytać, by pozbyć się wątpliwości.
- Pozwól, że
nie będę owijać w bawełnę, ale czy wy… Czy uprawiacie seks? – Maria słysząc to
pytanie upuściła z wrażenia ceramiczny nóż, który w kontakcie z płytkami
kuchennymi rozbił się w drobny mak. Jej policzki pokryły się purpurą, a
powietrze w kuchni stało się dziwnie duszące. Kompletnie nie spodziewała się
takiego pytania i z głupim uśmiechem odpowiedziała:
- No wiesz… W
chińczyka to nie gramy.
- A
zabezpieczacie się?
- Mamo, no
wiesz! Na takie tematy powinnaś raczej rozmawiać z Emmą, a nie ze mną. Jesteśmy
przecież dorośli, a zresztą, po co te podchody? – Maria odwróciła się przodem
do matki, zauważając jak ta sięga pi cos do torebki.
- Masz może ci
się przydać. – Elena wręczyła jej wizytówkę z adresem ginekologa, po czym
dodała: - I powinnaś zrobić test ciążowy. – Dziewczyna skupiła się na dwóch
ostatnich słowach wypowiedzianych przez kobietę. Przez chwilę wpatrywała się w
nią z szeroko otwartymi ustami i aż musiała usiąść, kiedy uświadomiła sobie co
mama próbowała jej powiedzieć.
- Skąd te
przypuszczenia? – Mruknęła pod nosem i w myślach próbowała przywołać
jakąkolwiek sytuację, kiedy mogliby zapomnieć o prezerwatywie i jęknęła
bezsilnie, zdając sobie sprawę, że takich nieostrożnych i niekontrolowanych
uniesień miłości mieli kilka.
- Widzisz,
zanim dowiedziałam się, że jestem w pierwszej ciąży, też jadłam kiszone ogórki
i popijałam je kawą… Przy drugiej ciąży uznałam to za pewnik, a teraz ty… –
Elena spojrzała na bladą niczym ściana Marię i podeszła do niej, siadając obok.
– Mogę iść do apteki, jeśli chcesz, bo widzę, że jesteś przerażona.
- Trochę. –
Skłamała.
W tej sytuacji słowo trochę to wielkie niedopowiedzenie. Z
każdą minutą stawała się coraz bardziej sparaliżowana przez strach przed
niewiedzą, bo tak naprawdę jeszcze nigdy nie rozmawiała z Billem na temat
dzieci i choć Wokalista snuł plany o ich wspólnej przeszłości, te urocze i
przepełnione miłością wizje, w ułamku sekundy mogły stać się prawdą, czego nie
dopuszczała – lub nie chciała dopuścić – do świadomości. Raz jeszcze omiotła
wzrokiem podarowaną wizytówkę i wcisnęła ją do kieszeni dżinsów. Na nogach
niczym z waty podeszła do komody, wyciągając z niej portfel, a następnie kilka
banknotów o wysokim nominale i wcisnęła je w dłoń matki, nie patrząc jej w
oczy. Czuła się zażenowana faktem, iż musiała wyprosić własną rodzicielkę z
mieszkania, ale nie chciała rozmawiać z Billem w jej obecności. Nie chciała, bo
ta rozmowa była dla niej wielką niewiadomą.
- Daj znać, jak
już będziesz w domu. – Szepnęła, kiedy Elena zbierała się do wyjścia.
Nie tak wyobrażała sobie ten
wieczór, który miał stać się jej przepustką do lepszej relacji z matką. Oparła
się o chłodną ścianę przedpokoju i spuściła wzrok na swoje stopy, byleby nie
patrzeć na zmartwioną twarz kobiety. Elena podeszła do niej i uniosła jej
podbródek. Delikatnym ruchem odgarnęła włosy z jej czoła i musnęła je
przelotnie, by po chwili ostrożnie zamknąć za sobą drzwi i pozostawić Marię
pogrążoną w kompletnym chaosie, który jednak nie trwał długo.
Pięć minut później wybiegła z
mieszkania w poszukiwaniu jeszcze czynnej apteki.
*
Tępym, pozbawionym emocji
wzrokiem wpatrywała się w kartonowe pudełka testów ciążowych, nie mając
wystarczająco odwagi, by wykonać kolejny krok. Godzina powrotu Billa do domu
zbliżała się nieubłaganie, a ona siedziała na posadzce w łazience, będąc w
rozsypce. Drżącymi dłońmi sięgnęła po pudełeczko najbliżej jej, z którego róż
aż bił po oczach, a dziecięca twarzyczka uśmiechała się do niej rozkosznie. W
skupieniu przeczytała instrukcję i zmusiła się, by wstać z zimnych kafelków. Z
wielką precyzją wykonała wszystkie kroki i odłożyła test na brzeg wanny, po
czym z powrotem usiadła na wcześniejszym miejscu i objęła kolana ramionami,
dygocząc spazmatycznie.
To były trzy najdłuższe minuty w
jej życiu.
Spojrzała na okienko, gdzie po
dłużącym się w nieskończoność oczekiwaniu pojawił się wynik. Nie wierzyła.
Wykrzesując z siebie resztki sił wykonała kolejne trzy testy, ale na każdym z
nich pojawiły się dwie kreski, których – szczerze mówiąc – nie chciała
zobaczyć. Przynajmniej nie teraz. Rozpłakała się, niczym małe dziecko. Z trudem
wstała z podłogi i podeszła do wielkiego lustra, unosząc zwiewną bluzkę do
góry. Wpatrywała się w jeszcze płaski brzuch, jakby to miało cofnąć zachodzące
w jej organizmie zmiany. Przez myśl przeszła jej nawet adopcja, ale kiedy
przymknęła powieki i zobaczyła siebie z wózkiem i stojącego obok Billa, który
wpatrywał się w ich małego aniołka, skarciła się w myślach za ten idiotyczny
pomysł. Ostrożnie ułożyła dłonie na brzuchu, uśmiechając się lekko do swojego
odbicia. Zatracona w ferworze myśli nie usłyszała, kiedy Bill wrócił do domu.
Dopiero głośne pukanie do łazienkowych drzwi i poszczekiwanie psów wyrwało ją z
letargu. W pośpiechu uprzątnęła łazienkę, wrzucając wszystko do najbliższej
szuflady i otarła twarz ręcznikiem, choć i tak widać było, że płakała. Tuż
przed wyjściem z łazienki wzięła kilka głębokich wdechów, by uspokoić oddech i
wyszła z łazienki, wpadając wprost w ramiona Wokalisty.
- A gdzie twoja
mama? – Zaczął łagodnie, wplątując swoją dłoń w jej miękkie włosy. Dopiero po
chwili, kiedy delikatnie odsunął się od dziewczyny, zauważył, że ta płakała. –
Co się stało? Pokłóciłyście się?
- Nie. –
Wyswobodziła się z jego uścisku i wolnym krokiem pokonała dystans między
korytarzem a salonem. Usiadła na kanapie, układając w myślach wszystko to, co
chciała mu powiedzieć, ale nie potrafiła odnaleźć odpowiednich słów. Jedno było
pewne – o ciąży musiał dowiedzieć się jeszcze dzisiaj.
- To co się
stało? – Usiadł tuż obok niej, a zapach jego perfum uderzył w nią obuchem.
Oparła głowę o jego ramię, a opuszkami wodziła po wytatuowanej dłoni. – Małpko,
jesteś jakaś przygnębiona. Powiesz mi w końcu, o co chodzi? – Złapał jej dłoń i
ucałował wierzchnią stronę, spoglądając w jej pozbawione blasku, niebieskie
tęczówki.
- Jest coś, o
czym powinieneś wiedzieć… – Nerwowo
przygryzła wargę, przymykając powieki. Bill wpatrywał się w nią badawczym
wzrokiem, kompletnie nie rozumiejąc jej dziwnego zachowania, ale cierpliwie
czekał, choć cierpliwość nie nigdy nie była jego domeną.
- Co takiego?
- Zrobiłam
cztery podejścia i każde z nich dało pozytywny wynik. – Zaczęła, wbijając wzrok
w wiszący na przeciwległej płócienny obraz. – Billy, ja… Nigdy na ten temat nie
rozmawialiśmy, ale… Jestem w ciąży.
Zamarł, a fala nieokreślonego
strachu zalała jej podbrzusze. Zamrugał kilkakrotnie, upewniając się, że to, co
przed chwilą usłyszał nie jest snem. Na zmianę otwierał i zamykał usta, nie
mogąc wydusić z siebie słowa i dopiero po kilku długich sekundach się odezwał.
- Żartujesz,
prawda? – Ton jego głosu już nie był tak ciepły i kojący, a mleczno czekoladowe
tęczówki stały się czarne. Zacisnął mocniej pięści, a linia jego szczęki stała
się nienaturalnie kwadratowa. – Kurwa, powiedz, że żartujesz.
- Nie, nie
żartuję. – Szepnęła, próbując dotknąć jego policzka, jednak Bill gwałtownie
odepchnął jej dłoń i poderwał się z kanapy, kierując się do wyjścia. Nim
zdążyła zareagować, drzwi za nim trzasnęły z hukiem, o mały włos nie wypadając
z futryny. – Bill! Bill! – Wybiegła z mieszkania, ale chłopaka już nie było,
choć echo jego kroków wciąż odbijało się od ścian klatki schodowej. – Ty
tchórzu... – Szepnęła do siebie, osuwając się po ścianie.
Łzy ciurkiem spływały po jej
rozgrzanych policzkach, a Maria czuła się tak, jakby ktoś z całą siłą uderzył
ją w twarz beż żadnego ostrzeżenia. Czuła się bezużyteczna, choć z nadzieją –
przez długie minuty zamieniające się w godziny – wypatrywała jego powrotu, ale
zupełnie na darmo. Wróciła do mieszkania dopiero wtedy, kiedy poczuła się
naprawdę senna i położyła do łóżka, wtulając mocniej w jedwabną poduszkę,
przepełnioną jego zapachem.
Śpij, to tylko zły sen, a jutro wszystko będzie dobrze.
O. MÓJ. BOŻE.
OdpowiedzUsuńPŁACZĘ.
</3
Jezu, następnym razem uprzedź mnie, o czym - mniej więcej - będzie odcinek, a nie ja zaczynam go czytać, kiedy nie jestem sama w pokoju i teraz mama patrzy na mnie dziwnym wzorkiem, bo ryczę do ekranu laptopa. Dziękuję...
UsuńI nawet nie mam jak cieszyć się z pierwszej, bardzo gorącej sceny, bo przed oczami mam zapłakaną Marię i wkurzonego do granic możliwości Billa... Który jest, kurwa mać, DUPKIEM. Rozumiesz: DUPKIEM? Bo jak on mógł tak zareagować, ja się pytam?! Biedna Maria... I biedny dzidziuś, którego ojciec okazał się być skończonym idiotą.
Nie chciałam, żebyś płakała, o nie! Ale lubię, kiedy masz niespodziankę, stąd zero zapowiedzi, jedynie fragment z grupy.
UsuńCóż, masz rację. Bill to dupek i jeszcze trochę tym dupkiem pobędzie. Nie mam nic na jego usprawiedliwienie, ale znajdą się osoby, które będą próbować to robić... Zresztą, z marnym skutkiem.
Oh nie....bill ty debilu....no debilu na potege.
OdpowiedzUsuńCzekam na dalsze losy.
Prawda? Dobrze to ujęłaś, a to nie koniec jego ekscesów... Niestety.
UsuńCzyżby w końcu nadszedł ten moment, kiedy to nie jestem spóźniona? Tak, chyba tak. W końcu.
OdpowiedzUsuńTo komu najpierw spuścić łomot? Bo mam kilka osób na swojej liście, acz wydaje mi się, że w tym momencie zdecydowanie należy się Kaulitzowi. Zdecydowanie. Ale nie... zawsze zaczyna się od początku, więc się powstrzymam i powiem wszystko, co chcę, po kolei. Kurczę, tak się wkręciłam w pisanie pracy na konkurs, że ciągle zapominam, iż jeszcze nie skończyłam komentarza tutaj. Powiadasz, że spędzili upojną noc w studiu? Jak dobrze, że nikt nie postanowił im zakłócić ich świętego spokoju, bo bym chyba ze śmiechu padła. Ja wiem, ja wiem, ale no... Chyba lubię, gdy bohaterzy pojawiają się w najmniej odpowiednich momentach. Akurat w nieświeże produkty w studyjnej (tak to się odmienia?) kuchni jestem w stanie uwierzyć, i to bez dwóch zdań - za to z trzema już tak. W szczególności, jeśli mało kto zagląda do tego pomieszczenia, o ile w ogóle, także ja nic bym nie ugotowała z rzeczy, jakie bym tam znalazła. Niby czysto, niby nic podejrzanego, a mimo wszystko, jakoś bym nie zaufała tym warzywom. To chyba z wrodzonej podejrzliwości. Ale jak się później okazało to nie popsute produkty spowodowały, że Maria zwróciła wszystko, co właśnie zjadła. Tak się bardzo obawiała tego spotkania z matką, a nie wypadło ono wcale najgorzej. Rozumiem coś z tego, że każda córka chce trochę tego matczynego ciepła dla siebie. W końcu sama mam starszą siostrę i to właśnie jej moja rodzicielka poświęca znaczną większość swojego czasu i uwagi. Ale nie przeszkadza mi to, w zupełności, jeszcze przyjdzie na mnie czas. Właściwie to między nami nie jest kolorowo, więc wolę to przeczekać, niż mieć wygórowaną opinię na jej temat. Mimo obaw Mar, czułam, że jej matka nie jest tak srogo nastawiona, jak to sobie ta kobitka wyobrażała. Nie wiem co, ale coś mi mówiło w jej zachowaniu, że ta rozmowa potoczy się nieco inaczej. Aż sama miałam wypieki na twarzy, gdy czytałam o tejże dla nich niezręcznej sytuacji. Ciekawe połączenie, nie powiem, ogórki z kawą. Moja mama pochłaniała lukier z początków i to pewnie dlatego tylko takie jadam. Zastanawiałam się jak to się skończy, wiesz? Mimo faktu, że trochę się zawiodłam na Kaulitzie, nie mam do niego żalu. W prawdzie nie mam pojęcia, co nim kierowało, jakie miał myśli i dlaczego się tak wystraszył tej informacji. Przecież wiedział, że kiedyś pojawi się przy nich dodatkowa istota. Dlaczego by nie teraz? Jest dorosły, powinien być przygotowany na takie zdarzenie. I musi być świadomy odpowiedzialności, jaka właśnie na niego spada. Nie wierzę, że zostawi tak Marię, nie chcę w to wierzyć.To mi zupełnie nie pasuje do jego obrazu. Przecież nie taki naprawdę jest... A przynajmniej chcę dalej w to wierzyć.
Dużo weny Ci życzę i czekam na ciąg dalszy! :3
Kaulitzowi zdecydowanie należy się łomot, bo on dopiero się rozkręca. Mogę zdradzić, że będzie gorzej... Wiem, jestem wredna, bo psuję im sielankę, ale cóż.
UsuńWidzisz, między mną i moją siostrą też nie jest kolorowo, choć ja jestem tą starszą. Między nami jest pięć lat różnicy i mam wrażenie, że ja w jej wieku byłam jakaś... bardziej ogarnięta życiowo. Może to przez doświadczenia z podstawówki i gimnazjum? Nie wiem. A Maria od zawsze była traktowana z góry, co nasiliło się po narodzinach Emmy. Jednak dobrze, że Elena dała córce oparcie, bo czuję, że ona będzie jedną z dwóch osób, które pomogą Marii w tym trudnym czasie.
A co do zachowania Billa - wolę już zamilknąć, by nie wyjawić zbyt wiele :D
♥
Teoretycznie powinnam tu napisać długi komentarz. Praktycznie nie jestem w stanie wykrztusić nawet słowa.
OdpowiedzUsuńTwój komentarz i tak wyraża więcej niż mogłabyś przypuszczać. Dziękuję.
UsuńOdcinek zaczął się tak sielsko, że nie przypuszczałam, że skończy się tak smutno...
OdpowiedzUsuńTwoje opisy są boskie, mogę sobie wszystko idealnie wyobrazić. Mam nadzieję, że Bill się ogarnie, bo jak jeszcze zaproponuje Marii aborcję, to już wgl stwierdzę, że Tom jest bardziej odpowiedzialny od niego.
Pisz, czekam ;*
Natalie
Lubię łączyć dwie skrajności - początkową sielankę z końcową tragedią osobistą naszej Marii i cieszę się bardzo, że moja twórczość na tym blogu Ci się podoba! ♥ A największy komplement - moim zdaniem - dla pisarza jest właśnie wtedy, gdy Czytelnik jest w stanie sobie wyobrazić to, o czym się pisało. Dziękuję!
UsuńAborcji na pewno jej nie zaproponuje, ale czy się ogarnie? Tego nie wiem nawet ja ;-)
Tchórz :(
OdpowiedzUsuńPrawda, prawda?!
UsuńA to jeszcze nie koniec jego durnego zachowania...
Czy Billowi odbiło? Powinien się cieszyć, a on odwala takie coś?
OdpowiedzUsuńRozumiem, że szok, ale coś takiego?
no cóż to gwiazda tego nie ogarniesz... :D
a teraz lecę czyta ć dalej :D