piątek, 3 lipca 2015

Rozdział dwudziesty drugi

Promienie czerwcowego słońca wpadały raz po raz do studyjnego saloniku przez kotary ciężkich zasłon. Oświetlały stojącą naprzeciw okna kanapę i leżącego na niej nagiego chłopaka, który mówił coś przez sen, będąc na pograniczu snu i pobudki. Po nagłym przebudzeniu skopał resztę kołdry z jego boku, by podnieść się do pozycji półsiedzącej. Każdy włos jego blond czupryny odstawał w innym kierunku, a on nagle przypomniał sobie, dlaczego właściwie znajduje się w studio zamiast w sypialni ich mieszkania - w dodatku nagi. Rozejrzał się po pomieszczeniu, gdzie po podłodze walały się jego własne ubrania. Pochwycił bieliznę i dżinsy, by nie wystraszyć i speszyć dziewczyny, którą dostrzegł kątem oka w małej, prowizorycznej kuchni. Przesuwał bosymi stopami po miękkiej wykładzinie z leniwym uśmiechem na ustach.

- Dzień dobry, Promyczku. – Mruknął wprost do jej ust, odbierając tym samym oddech i zdolność racjonalnego myślenia. – Co tak pachnie? – Odsunął się po chwili na bezpieczną odległość, a Mari zmierzyła go wzrokiem. Musiała przyznać, że nawet po długiej i namiętnej nocy wyglądał porażająco.

- Zapiekanka warzywna. – Uśmiechnęła się, kiedy Bill ciekawsko zajrzał do ledwo dychającego piekarnika. Żar buchnął w jego półnagie ciało, a temperatura w kuchni wzrosła o kilka stopni.

- Zapiekanka warzywna. – Powtórzył, siadając przy niewielkim stoliku, na którym stały kubki po wczorajszej kawie. – Tom już wstał? – Chłopak chwycił w dłonie podpisany jego imieniem kubek, z którego dopił resztkę brunatnej cieczy.

- Bill! Zrobiłam ci świeżą kawę, nie zauważyłeś? – Postawiła mu przed nosem parującą ciecz, a Wokalista uśmiechnął się pod nosem. – Pojechał rano do domu. – Odpowiedziała na jego pytanie, wyciągając z piekarnika gotową już zapiekankę.

Z szafki nad zlewem wyjęła dwa talerze i nałożyła na nie apetycznie wyglądające warzywa. Polała je białym - jak się okazało - czosnkowym sosem i życząc Billowi smacznego, usiadła naprzeciwko niego.

- Słyszałem, że w nocy z kimś rozmawiał… Pewnie z Rią. – Mruknął, zatapiając spojrzenie w stercie naczyń, które powinien był wczoraj umyć, ale pewna, żądna jego uwagi blondynka skutecznie uniemożliwiła mu wykonanie tej czynności.

- Pewnie tak. – Dziewczyna upiła łyk malinowej herbaty, nabijając na widelec kawałek marchewki, którą włożyła do ust w taki sposób, aż zabrakło mu słów.

Obserwował ją bacznie, bo w porannym świetle wyglądała jeszcze piękniej. Kosmyki jej blond włosów opadały zgrabnie na odsłonięte ramiona, a on dopiero wtedy zauważył, że miała na sobie tylko jego koszulę. Zwilżył spierzchnięte wargi, czując przyjemne mrowienie w okolicach podbrzusza.

- O czym tak myślisz? – Stanął tuż za nią, by musnąć przelotnie miękką skórę karku dziewczyny, co utwierdziło go w przekonaniu,  że uwielbiała ten typ pieszczot, bo mruknęła cichutko, wplątując swoją dłoń w jego.

- Myślę jak przeżyć dzień spędzony z moją matką. – Spojrzał w jej oczy spod wysoko uniesionych brwi. – Przyjedzie w odwiedziny, a raczej w kontrolę już jutro. – Dodała spokojnie, choć w głębi duszy denerwowała się okropnie. Odkąd na świat przyszła jej młodsza siostra z drugiego małżeństwa matki, Elena Schulz nie poświęcała Marii tyle czasu, ile oczekiwała od niej starsza córka.

- Nie będzie aż tak źle. – Ucałował płatek jej ucha i pieszczotę przeniósł na linię żuchwy. Maria odstawiła różowy kubek na bezpieczną odległość, opierając ciężar swojego ciała na stole.

Pieszczoty chłopaka stały się coraz namiętniejsze i rozgrzewały ją do czerwoności, kiedy nagle zerwała się z miejsca i pędem ruszyła w kierunku łazienki. Bill zdziwiony podrapał się po brodzie, a dochodzące do niego, jednoznaczne dźwięki z łazienki kompletnie zbiły go z pantałyku. Wszedł do ubikacji, dostrzegając skuloną dziewczynę leżącą na zimnych kafelkach. Delikatnie podniósł ją i posadził w bezpiecznej pozycji, odgarniając włosy z jej czoła. Wrócił do kuchni, by przynieść Marii szklankę wody. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego lekko, a po chwili wstała, pomagając sobie niewielką szafką jako podporą przed upadkiem.

- Musiałam dodać coś nieświeżego do tej zapiekanki. – Maria wzruszyła ramionami i po powrocie do kuchni, jednym ruchem wyrzuciła całą zawartość żaroodpornego naczynia. – Następnym razem, zanim coś ugotuję, sama zrobię zakupy, bo Bóg wie, ile te warzywa tutaj stały.

- Następnym razem to nie wypuszczę cię z łóżka. – Bill podszedł do niej swoim dziarskim krokiem i oparł się o szafkę, tym samym zmniejszając odległość między ich ciałami do minimum. – Ani na śniadanie… Ani na obiad… – Jego niski głos doprowadzał ją na skraj zdrowych zmysłów. Niczym zahipnotyzowana wpatrywała się w ukochane, ciemne oczy, w myślach błagając, by mówił do niej więcej.

- I co będziesz ze mną robił? – Głos jej drżał od nadmiaru podniecenia, a zapach jego ciała mącił w głowie.  – Mów do mnie. – Mruknęła rozochocona, ocierając się udem o krocze chłopaka. Zastygł w bezruchu i jak wcześniej jego oczy przypominały w kolorze mleczną czekoladę, tak teraz były czarne, niczym węgiel.

Prowokowała go, a on bezbronnie poddawał się tym prowokacjom, by w najmniej oczekiwanym momencie wsunąć długie palce pod materiał kraciastej koszuli. Maria jęknęła głucho, cały czas patrząc w jego roziskrzone oczy. Delikatnie przygryzła wargę, kiedy dotyk jego dłoni nasilił się i rozsunęła uda, dając mu znak, że jest gotowa. Na reakcję nie musiała długo czekać. Bill jednym ruchem zsunął z niej koszulę, odrzucając ją niedbale za siebie i usadowił ją na kuchennej szafce, wpijając się w jej gorące usta. Z każdym kolejnym pocałunkiem miażdżył je z namiętnością i błądził dłońmi po jej rozgrzanym ciele – od szyi, przez ramiona, piersi i brzuch, kończąc na wewnętrznej stronie ud. W tym samym czasie jej drobne dłonie przesuwały rytmicznie w górę i w dół, wzdłuż jego bioder, by finalnie zsunąć z nich bokserki. Wbiła paznokcie w jego pośladki, zmuszając go tym samym, by przerwał pocałunek i spojrzał w jej oczy.

- Nie wytrzymam dłużej... – Szepnęła i oplotła jego biodra swoimi nogami, a Bill – nie przestając tonąć w jej mglistym spojrzeniu – złączył ich ciała, nadając im wyjątkowy i niepowtarzalny rytm, w którym biły ichnie serca, a dźwięki ich fizycznej miłości się echem pomieszczenie po pomieszczeniu.

*

Denerwowała się, z minuty na minutę coraz bardziej, a apogeum swoich nerwów osiągnęła tuż przed trzynastą. Zerwała się z kanapy, by ostatni raz przed wizytą matki wytrzeć kurze, chociaż odkąd zaczęła sprzątać, zrobiła to już z pięć razy. Poprawiła koc i poduszki na kanapie, wiklinowe podkładki pod jedzenie na kuchennym stole i odsunęła firany tak, by wpuścić do salonu więcej światła, jakby to miało dodać jej więcej odwagi. Poprawiła nawet legowiska Pumby i Milo, których Bill zabrał ze sobą do studia. Po doglądnięciu wszystkiego opadła na kanapę, zerkając na ozdobny zegar, którego wskazówki ułożyły się na godzinie zero.

Dziesięć minut później rozległ się dzwonek, poprzedzony cichym pukaniem. Zamarła, wstrzymując oddech i pomyślała nawet, by udawać, że jej nie ma, ale jak szybko ta głupia myśl zrodziła się w jej głowie, tak szybko ją odgoniła i otworzyła drzwi, wpuszczając matkę do środka.

- Napijesz się czegoś? – Po kilku minutach krępującej ciszy w końcu zdecydowała się odezwać, a świdrujący wzrok matki wcale jej nie pomagał. Znów czuła się jak pięcioletnia dziewczynka, która właśnie coś przeskrobała i wcale jej się to nie podobało.

- Herbaty, jeśli masz zieloną. – Zimny, nieznoszący sprzeciwu głos Eleny za każdym razem powodował u niej gęsią skórę, nawet teraz, kiedy była już dorosłą kobietą. Automatycznie sięgnęła do szafki, by wyjąć z niej puszkę z herbatą i wrzuciwszy po torebce do każdego kubka, zalała je wodą.

- Co tam u Emmy? – Z wymuszonym wręcz uśmiechem usiadła naprzeciw matki, ustawiając na stole kubki z parującym napojem. Na siłę próbowała podtrzymać tę – z góry skazaną na porażkę – rozmowę, która nie prowadziła do niczego dobrego.

- Bardzo dobrze, ale pewnie cię to nie zdziwiło. Twoja siostra to naprawdę wybitnie uzdolniona uczennica. Ale nie przyjechałam tutaj, by rozmawiać o Emmie. Powiedz mi, córciu, co u ciebie? Czyżbyś dostała większe stypendium? – Kobieta upiła łyk herbaty, rozglądając się po mieszkaniu. – Ładnie tu u ciebie.

Maria nerwowo przygryzła wargę i wzięła głęboki oddech, by nieco uspokoić skołatane myśli. Posłała zniecierpliwionej matce grymas, który miał udawać uśmiech i zaczęła opowiadać, co u niej słychać. Opowiedziała o kolejnym roku studiów, który prawie ukończyła; o adopcji Milo, który smacznie spał w swoim posłaniu, a także o kłótni z Olivią – oczywiście bez wchodzenia w szczegóły. Najgorsze miało dopiero nadejść i nadeszło szybciej, niż myślała.

- No dobrze, dobrze. A teraz powiedz mi, czy masz kogoś. W końcu to już dobry czas na pewną stabilizację, nie uważasz? – Elena wbiła w nią swoje ciekawskie spojrzenie, a ona wiedziała, jakiej odpowiedzi oczekuje.

Tak, mamo. Mój wybranek to poukładany prawnik, z własną kancelarią w centrum Berlina, z domem na obrzeżach i z wielkimi planami, jeśli chodzi o nasz związek. Nawet już pierścionek kupił!

Ale to było jej życie, a nie życie Eleny, która o takim kandydacie marzyła – o prawniku właśnie, najlepiej z dobrej, majętnej rodziny. W jej słowniku nie istniało takie słowo jak ekstrawagancja, a Bill bezapelacyjnie taki był – ekstrawagancki, oryginalny i dziwny. Nim nie mogłaby się pochwalić wśród śmietanki snobistycznych koleżanek, bo to wstyd mieć takiego zięcia-dziwaka.

- Tak, jestem szczęśliwa u boku mężczyzny mojego życia. – Serce Marii biło w nienaturalnie podwyższonym tempie, a jej żołądek wykonywał właśnie kolejne salto w przód. – Ale nie jest prawnikiem. Ani lekarzem. – Mruknęła bardziej do siebie, niż do matki i spuściła wzrok na swoje dłonie, spodziewając się wszystkiego – rozbitych naczyń, potężnej kłótni, a nawet Trzeciej Wojny Światowej, ale nigdy nie pomyślałaby, że jej matka zareaguje tak… neutralnie.

- W porządku. – Na jej twarzy naznaczonej siatką płytkich zmarszczek pojawił się niewymuszony i co najważniejsze, pozbawiony jakiejkolwiek ironii uśmiech, a Maria odetchnęła z ulgą. – Chciałabym go poznać. To jego mieszkanie? Czym się, w takim razie, zajmuje?

- Tak, jego, a Bill jest muzykiem.

- Muzykiem?

Trzy. Dwa. Jeden.

- Bill Kaulitz. Mówi ci coś to nazwisko? – Znów poczuła ten specyficzny rodzaj lęku, który odczuwała tylko w towarzystwie matki. Lęku przed otrąceniem, którego już nie raz doświadczyła z jej strony. Elena utkwiła w niej swoje przenikające spojrzenie i po chwili uśmiechnęła się szeroko.

- Masz taką minę, jakbym miała cię zaraz wydziedziczyć. - Jej głos, wcześniej przesiąknięty manierą i zimnem, teraz brzmiał tak ciepło i łagodnie, co naprawdę zdziwiło Marię, bo Elenie – jeszcze nigdy - nie zdarzyło się mówić do niej z taką dozą matczynego ciepła w głosie. – Oczywiście, że kojarzę to nazwisko. Co prawda, nie takiego kandydata widziałabym dla ciebie, ale twoje szczęście powinno być moim szczęściem. Chodź tu do mnie, chcę cię przytulić. – Kobieta wstała od stołu i rozłożyła ramiona, by po chwili zamknąć w nich poruszoną do granic możliwości dziewczynę.

Trwały tak w uścisku, który znaczył dla Marii więcej niż tysiąc słów. Potrzebowała, naprawdę potrzebowała matczynej bliskości i jeszcze mocniej wtuliła się w rodzicielkę, a kilka łez szczęścia potoczyło się po jej policzkach, mocząc materiał jasnej bluzki Eleny. Ta spojrzała na córkę swoimi szaroniebieskimi oczami i ucałowała jej czoło, po czym szepnęła:

- Przepraszam. Za wszystko.
(…)

Elena stała oparta o blat kuchennej szafki i z kubkiem ciepłej herbaty obserwowała swoją córkę krzątającą się po kuchni tanecznym krokiem. Od paru godzin przypatrywała jej się z zaciekawieniem, a szczególną uwagę zwróciła na otwarty słoik kiszonych ogórków i momenty, w których Maria sięgała do niego, by przekąsić ulubione w ostatnim czasie warzywo, popijając je zbożową kawą. Może i była zbyt podejrzliwa, ale zbyt dobrze znała tę oryginalną mieszankę, która dwa razy – lepiej niż test ciążowy – zdradziła jej błogosławiony stan.

To nie mógł być przypadek.

- Nie chcesz mi czegoś powiedzieć? – Zagadnęła po chwili a Maria wbiła w nią ciekawskie spojrzenie.

- Czego? – Uśmiechnęła się lekko, po czym wróciła do krojenia warzyw na sałatkę, którą miała zamiar podać wieczorem, gdy Bill wróci ze studia.

Policzki Eleny zarumieniły się na samą myśl o poruszaniu kwestii seksu z dorosłą córką, ale musiała ją o to zapytać, by pozbyć się wątpliwości.

- Pozwól, że nie będę owijać w bawełnę, ale czy wy… Czy uprawiacie seks? – Maria słysząc to pytanie upuściła z wrażenia ceramiczny nóż, który w kontakcie z płytkami kuchennymi rozbił się w drobny mak. Jej policzki pokryły się purpurą, a powietrze w kuchni stało się dziwnie duszące. Kompletnie nie spodziewała się takiego pytania i z głupim uśmiechem odpowiedziała:

- No wiesz… W chińczyka to nie gramy.

- A zabezpieczacie się?

- Mamo, no wiesz! Na takie tematy powinnaś raczej rozmawiać z Emmą, a nie ze mną. Jesteśmy przecież dorośli, a zresztą, po co te podchody? – Maria odwróciła się przodem do matki, zauważając jak ta sięga pi cos do torebki.

- Masz może ci się przydać. – Elena wręczyła jej wizytówkę z adresem ginekologa, po czym dodała: - I powinnaś zrobić test ciążowy. – Dziewczyna skupiła się na dwóch ostatnich słowach wypowiedzianych przez kobietę. Przez chwilę wpatrywała się w nią z szeroko otwartymi ustami i aż musiała usiąść, kiedy uświadomiła sobie co mama próbowała jej powiedzieć.

- Skąd te przypuszczenia? – Mruknęła pod nosem i w myślach próbowała przywołać jakąkolwiek sytuację, kiedy mogliby zapomnieć o prezerwatywie i jęknęła bezsilnie, zdając sobie sprawę, że takich nieostrożnych i niekontrolowanych uniesień miłości mieli kilka.

- Widzisz, zanim dowiedziałam się, że jestem w pierwszej ciąży, też jadłam kiszone ogórki i popijałam je kawą… Przy drugiej ciąży uznałam to za pewnik, a teraz ty… – Elena spojrzała na bladą niczym ściana Marię i podeszła do niej, siadając obok. – Mogę iść do apteki, jeśli chcesz, bo widzę, że jesteś przerażona.

- Trochę. – Skłamała.

W tej sytuacji słowo trochę to wielkie niedopowiedzenie. Z każdą minutą stawała się coraz bardziej sparaliżowana przez strach przed niewiedzą, bo tak naprawdę jeszcze nigdy nie rozmawiała z Billem na temat dzieci i choć Wokalista snuł plany o ich wspólnej przeszłości, te urocze i przepełnione miłością wizje, w ułamku sekundy mogły stać się prawdą, czego nie dopuszczała – lub nie chciała dopuścić – do świadomości. Raz jeszcze omiotła wzrokiem podarowaną wizytówkę i wcisnęła ją do kieszeni dżinsów. Na nogach niczym z waty podeszła do komody, wyciągając z niej portfel, a następnie kilka banknotów o wysokim nominale i wcisnęła je w dłoń matki, nie patrząc jej w oczy. Czuła się zażenowana faktem, iż musiała wyprosić własną rodzicielkę z mieszkania, ale nie chciała rozmawiać z Billem w jej obecności. Nie chciała, bo ta rozmowa była dla niej wielką niewiadomą.

- Daj znać, jak już będziesz w domu. – Szepnęła, kiedy Elena zbierała się do wyjścia.

Nie tak wyobrażała sobie ten wieczór, który miał stać się jej przepustką do lepszej relacji z matką. Oparła się o chłodną ścianę przedpokoju i spuściła wzrok na swoje stopy, byleby nie patrzeć na zmartwioną twarz kobiety. Elena podeszła do niej i uniosła jej podbródek. Delikatnym ruchem odgarnęła włosy z jej czoła i musnęła je przelotnie, by po chwili ostrożnie zamknąć za sobą drzwi i pozostawić Marię pogrążoną w kompletnym chaosie, który jednak nie trwał długo.

Pięć minut później wybiegła z mieszkania w poszukiwaniu jeszcze czynnej apteki.

*

Tępym, pozbawionym emocji wzrokiem wpatrywała się w kartonowe pudełka testów ciążowych, nie mając wystarczająco odwagi, by wykonać kolejny krok. Godzina powrotu Billa do domu zbliżała się nieubłaganie, a ona siedziała na posadzce w łazience, będąc w rozsypce. Drżącymi dłońmi sięgnęła po pudełeczko najbliżej jej, z którego róż aż bił po oczach, a dziecięca twarzyczka uśmiechała się do niej rozkosznie. W skupieniu przeczytała instrukcję i zmusiła się, by wstać z zimnych kafelków. Z wielką precyzją wykonała wszystkie kroki i odłożyła test na brzeg wanny, po czym z powrotem usiadła na wcześniejszym miejscu i objęła kolana ramionami, dygocząc spazmatycznie.

To były trzy najdłuższe minuty w jej życiu.

Spojrzała na okienko, gdzie po dłużącym się w nieskończoność oczekiwaniu pojawił się wynik. Nie wierzyła. Wykrzesując z siebie resztki sił wykonała kolejne trzy testy, ale na każdym z nich pojawiły się dwie kreski, których – szczerze mówiąc – nie chciała zobaczyć. Przynajmniej nie teraz. Rozpłakała się, niczym małe dziecko. Z trudem wstała z podłogi i podeszła do wielkiego lustra, unosząc zwiewną bluzkę do góry. Wpatrywała się w jeszcze płaski brzuch, jakby to miało cofnąć zachodzące w jej organizmie zmiany. Przez myśl przeszła jej nawet adopcja, ale kiedy przymknęła powieki i zobaczyła siebie z wózkiem i stojącego obok Billa, który wpatrywał się w ich małego aniołka, skarciła się w myślach za ten idiotyczny pomysł. Ostrożnie ułożyła dłonie na brzuchu, uśmiechając się lekko do swojego odbicia. Zatracona w ferworze myśli nie usłyszała, kiedy Bill wrócił do domu. Dopiero głośne pukanie do łazienkowych drzwi i poszczekiwanie psów wyrwało ją z letargu. W pośpiechu uprzątnęła łazienkę, wrzucając wszystko do najbliższej szuflady i otarła twarz ręcznikiem, choć i tak widać było, że płakała. Tuż przed wyjściem z łazienki wzięła kilka głębokich wdechów, by uspokoić oddech i wyszła z łazienki, wpadając wprost w ramiona Wokalisty.

- A gdzie twoja mama? – Zaczął łagodnie, wplątując swoją dłoń w jej miękkie włosy. Dopiero po chwili, kiedy delikatnie odsunął się od dziewczyny, zauważył, że ta płakała. – Co się stało? Pokłóciłyście się?

- Nie. – Wyswobodziła się z jego uścisku i wolnym krokiem pokonała dystans między korytarzem a salonem. Usiadła na kanapie, układając w myślach wszystko to, co chciała mu powiedzieć, ale nie potrafiła odnaleźć odpowiednich słów. Jedno było pewne – o ciąży musiał dowiedzieć się jeszcze dzisiaj.

- To co się stało? – Usiadł tuż obok niej, a zapach jego perfum uderzył w nią obuchem. Oparła głowę o jego ramię, a opuszkami wodziła po wytatuowanej dłoni. – Małpko, jesteś jakaś przygnębiona. Powiesz mi w końcu, o co chodzi? – Złapał jej dłoń i ucałował wierzchnią stronę, spoglądając w jej pozbawione blasku, niebieskie tęczówki.

- Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć…  – Nerwowo przygryzła wargę, przymykając powieki. Bill wpatrywał się w nią badawczym wzrokiem, kompletnie nie rozumiejąc jej dziwnego zachowania, ale cierpliwie czekał, choć cierpliwość nie nigdy nie była jego domeną.

- Co takiego?

- Zrobiłam cztery podejścia i każde z nich dało pozytywny wynik. – Zaczęła, wbijając wzrok w wiszący na przeciwległej płócienny obraz. – Billy, ja… Nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy, ale… Jestem w ciąży.

Zamarł, a fala nieokreślonego strachu zalała jej podbrzusze. Zamrugał kilkakrotnie, upewniając się, że to, co przed chwilą usłyszał nie jest snem. Na zmianę otwierał i zamykał usta, nie mogąc wydusić z siebie słowa i dopiero po kilku długich sekundach się odezwał.

- Żartujesz, prawda? – Ton jego głosu już nie był tak ciepły i kojący, a mleczno czekoladowe tęczówki stały się czarne. Zacisnął mocniej pięści, a linia jego szczęki stała się nienaturalnie kwadratowa. – Kurwa, powiedz, że żartujesz.

- Nie, nie żartuję. – Szepnęła, próbując dotknąć jego policzka, jednak Bill gwałtownie odepchnął jej dłoń i poderwał się z kanapy, kierując się do wyjścia. Nim zdążyła zareagować, drzwi za nim trzasnęły z hukiem, o mały włos nie wypadając z futryny. – Bill! Bill! – Wybiegła z mieszkania, ale chłopaka już nie było, choć echo jego kroków wciąż odbijało się od ścian klatki schodowej. – Ty tchórzu... – Szepnęła do siebie, osuwając się po ścianie.

Łzy ciurkiem spływały po jej rozgrzanych policzkach, a Maria czuła się tak, jakby ktoś z całą siłą uderzył ją w twarz beż żadnego ostrzeżenia. Czuła się bezużyteczna, choć z nadzieją – przez długie minuty zamieniające się w godziny – wypatrywała jego powrotu, ale zupełnie na darmo. Wróciła do mieszkania dopiero wtedy, kiedy poczuła się naprawdę senna i położyła do łóżka, wtulając mocniej w jedwabną poduszkę, przepełnioną jego zapachem.

Śpij, to tylko zły sen, a jutro wszystko będzie dobrze.

14 komentarzy:

  1. O. MÓJ. BOŻE.
    PŁACZĘ.
    </3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezu, następnym razem uprzedź mnie, o czym - mniej więcej - będzie odcinek, a nie ja zaczynam go czytać, kiedy nie jestem sama w pokoju i teraz mama patrzy na mnie dziwnym wzorkiem, bo ryczę do ekranu laptopa. Dziękuję...
      I nawet nie mam jak cieszyć się z pierwszej, bardzo gorącej sceny, bo przed oczami mam zapłakaną Marię i wkurzonego do granic możliwości Billa... Który jest, kurwa mać, DUPKIEM. Rozumiesz: DUPKIEM? Bo jak on mógł tak zareagować, ja się pytam?! Biedna Maria... I biedny dzidziuś, którego ojciec okazał się być skończonym idiotą.

      Usuń
    2. Nie chciałam, żebyś płakała, o nie! Ale lubię, kiedy masz niespodziankę, stąd zero zapowiedzi, jedynie fragment z grupy.
      Cóż, masz rację. Bill to dupek i jeszcze trochę tym dupkiem pobędzie. Nie mam nic na jego usprawiedliwienie, ale znajdą się osoby, które będą próbować to robić... Zresztą, z marnym skutkiem.

      Usuń
  2. Oh nie....bill ty debilu....no debilu na potege.
    Czekam na dalsze losy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Dobrze to ujęłaś, a to nie koniec jego ekscesów... Niestety.

      Usuń
  3. Czyżby w końcu nadszedł ten moment, kiedy to nie jestem spóźniona? Tak, chyba tak. W końcu.
    To komu najpierw spuścić łomot? Bo mam kilka osób na swojej liście, acz wydaje mi się, że w tym momencie zdecydowanie należy się Kaulitzowi. Zdecydowanie. Ale nie... zawsze zaczyna się od początku, więc się powstrzymam i powiem wszystko, co chcę, po kolei. Kurczę, tak się wkręciłam w pisanie pracy na konkurs, że ciągle zapominam, iż jeszcze nie skończyłam komentarza tutaj. Powiadasz, że spędzili upojną noc w studiu? Jak dobrze, że nikt nie postanowił im zakłócić ich świętego spokoju, bo bym chyba ze śmiechu padła. Ja wiem, ja wiem, ale no... Chyba lubię, gdy bohaterzy pojawiają się w najmniej odpowiednich momentach. Akurat w nieświeże produkty w studyjnej (tak to się odmienia?) kuchni jestem w stanie uwierzyć, i to bez dwóch zdań - za to z trzema już tak. W szczególności, jeśli mało kto zagląda do tego pomieszczenia, o ile w ogóle, także ja nic bym nie ugotowała z rzeczy, jakie bym tam znalazła. Niby czysto, niby nic podejrzanego, a mimo wszystko, jakoś bym nie zaufała tym warzywom. To chyba z wrodzonej podejrzliwości. Ale jak się później okazało to nie popsute produkty spowodowały, że Maria zwróciła wszystko, co właśnie zjadła. Tak się bardzo obawiała tego spotkania z matką, a nie wypadło ono wcale najgorzej. Rozumiem coś z tego, że każda córka chce trochę tego matczynego ciepła dla siebie. W końcu sama mam starszą siostrę i to właśnie jej moja rodzicielka poświęca znaczną większość swojego czasu i uwagi. Ale nie przeszkadza mi to, w zupełności, jeszcze przyjdzie na mnie czas. Właściwie to między nami nie jest kolorowo, więc wolę to przeczekać, niż mieć wygórowaną opinię na jej temat. Mimo obaw Mar, czułam, że jej matka nie jest tak srogo nastawiona, jak to sobie ta kobitka wyobrażała. Nie wiem co, ale coś mi mówiło w jej zachowaniu, że ta rozmowa potoczy się nieco inaczej. Aż sama miałam wypieki na twarzy, gdy czytałam o tejże dla nich niezręcznej sytuacji. Ciekawe połączenie, nie powiem, ogórki z kawą. Moja mama pochłaniała lukier z początków i to pewnie dlatego tylko takie jadam. Zastanawiałam się jak to się skończy, wiesz? Mimo faktu, że trochę się zawiodłam na Kaulitzie, nie mam do niego żalu. W prawdzie nie mam pojęcia, co nim kierowało, jakie miał myśli i dlaczego się tak wystraszył tej informacji. Przecież wiedział, że kiedyś pojawi się przy nich dodatkowa istota. Dlaczego by nie teraz? Jest dorosły, powinien być przygotowany na takie zdarzenie. I musi być świadomy odpowiedzialności, jaka właśnie na niego spada. Nie wierzę, że zostawi tak Marię, nie chcę w to wierzyć.To mi zupełnie nie pasuje do jego obrazu. Przecież nie taki naprawdę jest... A przynajmniej chcę dalej w to wierzyć.
    Dużo weny Ci życzę i czekam na ciąg dalszy! :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kaulitzowi zdecydowanie należy się łomot, bo on dopiero się rozkręca. Mogę zdradzić, że będzie gorzej... Wiem, jestem wredna, bo psuję im sielankę, ale cóż.
      Widzisz, między mną i moją siostrą też nie jest kolorowo, choć ja jestem tą starszą. Między nami jest pięć lat różnicy i mam wrażenie, że ja w jej wieku byłam jakaś... bardziej ogarnięta życiowo. Może to przez doświadczenia z podstawówki i gimnazjum? Nie wiem. A Maria od zawsze była traktowana z góry, co nasiliło się po narodzinach Emmy. Jednak dobrze, że Elena dała córce oparcie, bo czuję, że ona będzie jedną z dwóch osób, które pomogą Marii w tym trudnym czasie.
      A co do zachowania Billa - wolę już zamilknąć, by nie wyjawić zbyt wiele :D

      Usuń
  4. Teoretycznie powinnam tu napisać długi komentarz. Praktycznie nie jestem w stanie wykrztusić nawet słowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twój komentarz i tak wyraża więcej niż mogłabyś przypuszczać. Dziękuję.

      Usuń
  5. Odcinek zaczął się tak sielsko, że nie przypuszczałam, że skończy się tak smutno...
    Twoje opisy są boskie, mogę sobie wszystko idealnie wyobrazić. Mam nadzieję, że Bill się ogarnie, bo jak jeszcze zaproponuje Marii aborcję, to już wgl stwierdzę, że Tom jest bardziej odpowiedzialny od niego.
    Pisz, czekam ;*
    Natalie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię łączyć dwie skrajności - początkową sielankę z końcową tragedią osobistą naszej Marii i cieszę się bardzo, że moja twórczość na tym blogu Ci się podoba! ♥ A największy komplement - moim zdaniem - dla pisarza jest właśnie wtedy, gdy Czytelnik jest w stanie sobie wyobrazić to, o czym się pisało. Dziękuję!
      Aborcji na pewno jej nie zaproponuje, ale czy się ogarnie? Tego nie wiem nawet ja ;-)

      Usuń
  6. Odpowiedzi
    1. Prawda, prawda?!
      A to jeszcze nie koniec jego durnego zachowania...

      Usuń
  7. Czy Billowi odbiło? Powinien się cieszyć, a on odwala takie coś?
    Rozumiem, że szok, ale coś takiego?
    no cóż to gwiazda tego nie ogarniesz... :D
    a teraz lecę czyta ć dalej :D

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!

Będzie mi bardzo miło, jeśli po przeczytaniu rozdziału zostawisz swoją opinię!

Dziękuję! :-)